Drodzy Parafianie, Drodzy Wierni,
Pragnę podzielić się swoim świadectwem, jak zaczęła się moja przyjaźń z Jezusem. Było to chyba dwie dekady temu, początki nie były łatwe. Bez dotknięcia Ducha Świętego i Jego prowadzenia w moim życiu, nigdy by nie doszło do tego, że zostałam zaproszona przez moje przyjaciółki do wzięcia udziału w nocnej pielgrzymce, aby adorować Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie.
Adoracja odbywała się w starej kaplicy, było lato, ciepło, miło i cicho, zewsząd docierał jedynie śpiew ptaków. Z czasem jednak, ogarnęło mnie znużenie i zmęczenie. Dawał się we znaki brak snu, niewygody (twarde ławki, brak toalety, chłód). Wytrwałam jednak do rana, a właściwie do świtu. Chętnie wyszłabym wcześniej, ale brak możliwości samodzielnego powrotu (nie posiadam auta) uniemożliwił mi taki zamiar.
Moje przyjaciółki miały już spore doświadczenie w adorowaniu, ja natomiast cierpiałam i trwałam razem z nimi. To była moja pierwsza próba. Kolejna okazała się jeszcze trudniejsza – przyszła jesień, zimne noce, wtedy skróciłyśmy nieco czas adoracji, właśnie ze względu na trudne warunki.
Trzecia próba miała już miejsce zimą – podczas modlitwy niespodziewanie przeszła śnieżyca, silna zawieja, śnieg dostawał się do kaplicy przez nieszczelne drzwi. Starałyśmy się uszczelnić je kocem i szalem. Drzwi wejściowe smagane silnym, zimowym wiatrem kołatały i hałasowały, jakby się ktoś dobijał z drugiej strony. Byłam ubrana ciepło, nie spodziewałam się jednak aż tak trudnych warunków. Na szczęście miałam ze sobą puchowy śpiwór, który przed wyjściem dała mi moja córka. Uklękłam i zaczęłam się modlić, prosząc Pana Jezusa, aby pomógł mi wytrzymać ten ból i przenikliwy chłód. Prosiłam Ducha Św., moje przyjaciółki dołączyły do wspólnej modlitwy, pojawił się śpiew, głośny śpiew. Zrobiło się nam cieplej i radośniej, i tak wytrwałyśmy do rana.
Moje wyjazdy „adoracyjne” trwały do czasu, kiedy zamieszkałam w Legionowie i dowiedziałam się, że w kaplicy kościoła św. Jana Kantego odbywa się wieczysta adoracja Najświętszego Sakramentu. Chciałam kontynuować adorację właśnie nocą (jak powiedział pewien ksiądz: jedna godzina adorowania nocą, to jak trzy godziny adoracji w ciągu dnia).
Nikt jednak nie chciał mi towarzyszyć w nocnej drodze do kaplicy, a mieszkam w dosyć odległym miejscu. W końcu udało mi się namówić pewną osobę, nie było to jednak to, czego oczekiwałam. Bóg znał pragnienie mojego serca, potrzebę bycia z NIM i u NIEGO, i niebawem rozwiązał mój problem. W Wigilię Bożego Narodzenia, w kościele św. Jana Kantego, ks. Proboszcz rozmieścił karty z informacją, że jeżeli są osoby chcące adorować Najświętszy Sakrament w godzinach nocnych i potrzebują transportu, to można zadeklarować taką potrzebę, wypełniając kartę, a znajdą się osoby, które mogą w tym pomóc.
Ucieszyłam się i dostałam od Pana Jezusa pomoc dwóch przemiłych kobiet, które dysponują autem, dzięki czemu jestem w kaplicy jedną godzinę co tydzień i dwie godziny co miesiąc. Mogę powiedzieć, że jestem już weteranką adoracji Najświętszego Sakramentu i nie zamieniłabym tego mojego przywiązania na inne pokusy tego świata.
Dla mnie te godziny bycia z Panem Jezusem stały się za krótkie. Ta jedna czy dwie godziny nocą, to tylko mgnienie i dziwię się tym nieobecnym, że nie chcą przyjąć deszczu łask od Tego, który wszystko może. Przychodzą mi na myśl słowa Jezusa: „Jednej godziny nie mogliście czuwać”.
Sądzę, że nie jestem w tej ocenie osamotniona, spotykając osoby, które regularnie bywają w kaplicy i zapewne podobnie jak ja są szczęśliwe. Daje się to zauważyć w wyrazie ich twarzy, usposobieniu, kiedy tak żarliwie się modlą w tej nocnej ciszy, jakiej świat dać nie może.
Nasz Pan, daje nam słodkie cukierki – prezenty, ale daje także gorzkie cukierki – łzy. Dziękuję i wyrażam swoją wdzięczność, jak tylko umiem, zarówno za jedne, jak i za drugie. Wracam z tej pięknej kaplicy do życia radosnego, bo jak śpiewamy w pieśni: „U Pana dziś zostawiam troski swe, składam je u Jego stóp i ulgę czuję znów, moje zwątpienie, strach u Pana składam dziś”.
Pisząc te moje wspomnienia adoracji „bez wygód”, dostrzegam ten czas, który minął, jakby obraz z filmu, i powraca nostalgia i żal, że to już przeszłość. Gospodarz tego świętego miejsca przygotował go, troszcząc się o każdy szczegół, komfortowe warunki, wygodę, bezpieczeństwo parafian, ale także osób spoza parafii (jak ja). Czuję się w tym miejscu szczęśliwa, nie odczuwam już znużenia, zmęczenia, senności czy braku wygód, bo ich po prostu nie ma.